piątek, 11 maja 2018

Nie poddawaj się. Idź na trening



Czasy, trudne aczkolwiek piękne...

Jeden z wielu dni treningowych za czasów trenowania w AZS.  Akademik. Czasy studenckie, które miały miejsce trzy lata temu.  Wstaję o 5:15, ledwo co widzę na oczy, które same mi się zamykają. Jestem niewyspany gdyż na korytarzu do 3 w nocy trwała jakaś impreza. Patrzę w okno, nic nie widać, jest ciemno. Był okres zimowy. Zaczęła się wewnętrzna walka, zero chęci... myśli o braku sensu pójścia na basen kontra wyrzuty sumienia z powodu opuszczenia treningu i strach od oddalenia się od celu. Wpadam na myśl : Wyjdę za drzwi to jakoś się pozbieram i będzie łatwiej. Tak zrobiłem. Wychodząc zauważyłem trzy butelki po piwie na korytarzu stojące na parapecie. Idąc chodnikiem na basen, spojrzałem w niebo, gdzie był jeszcze księżyc co strasznie mnie osłabiło. Jak fajnie by było poleżeć w łóżku... cieplutko, nie trzeba się męczyć i zapaść w błogi sen. Na basenie, widzę swoją grupę i przybijam wszystkim piątki, robię dynamiczną rozgrzewkę i rozciąganie jak zalecał wcześniej trener, który był i jest dla mnie guru pływania. Wskakuje do wody. Na początku mimo, że woda ma sporo stopni, czuję uderzenie zimna więc przyspieszam kraulem, żeby było cieplej. Zachowanie to, jest w połowie intuicyjne. Uspokajam organizm i łapie dobry rytm... Zaczynam myśleć o dziwnych rzeczach: Jaki film będzie dzisiaj wieczorem w telewizji? Co by tu dzisiaj zjeść na obiad? Dzisiaj jeszcze czeka mnie półtoragodzinna gimnastyka... Czy uda mi się zaliczyć kolokwium z anatomii? Długości mijają, ściana, ściana, ściana... Koniec rozgrzewki, czas na zadania. Patrzę na drugi tor, nie ma kolegi, który mieszkał piętro niżej. Zaczynam powoli czuć się lepiej, tak jakby ktoś dał mi zaszczyk energii. Jestem zmęczony, ale dam radę. Płynąc skupiam się już na tym ile cykli robię na długość basenu a nie na tym, co będę jadł. Skupiam się na tym jak wkładam rękę do wody i czy następne zadanie sprinterskie uda mi się zrobić na mniejszą liczbę wdechów zostawiając jeszcze siłę na następne.  Zaczyna się... osiem razy sto metrów. Obok na torze mam kolegę o podobnym poziomie z podobnym czasem na tym dystansie. Jest ciężko, mocne tempo ale uzyskujemy dobre czasy. Trener jest zadowolony i przybija nam obu symboliczną piątkę. Mi również udziela się radość a trening mija w fajnej atmosferze lekkiej rywalizacji. Wychodzę zmęczony... z ogromną satysfakcją i szczęśliwy. 

Czemu to wszystko piszę?

 Ostatnio dostałem kilka wiadomości zarówno od osób starszych, jak i młodszych o tym jak jest ciężko.

Dzień, dni które opisałem z swojego życia i który na pewno w taki, czy inny sposób Ty również przeżywasz, są dla Ciebie najważniejsze. Bo właśnie wtedy musisz stoczyć największą walkę z samym sobą. Nie, sport nie jest łatwy... łatwo jest postawić butelkę piwa na parapecie... ale da Ci ogromną satysfakcje i dumę, poznasz wielu wartościowych ludzi i wiele dobrego wniesie w Twoje życie.

Przepływałem większość życia i na pytanie czy było warto i czy nie lepiej było ze znajomymi chodzić na imprezy lub robić inne rzeczy. Odpowiem, że nie zamieniłbym ani jednego centymetra na coś innego, który przepłynąłem i jeszcze przepłynę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz